Mija już trzeci tydzień od mojego przyjazdu do Wielkiej Brytanii. To znaczy trzy weekendy w czasie których mógłbym zwiedzić, podróżować etc... mógłbym.
Niestety półki co nie mam nawet zdjęcia, żeby się podzielić z Wami. Praktyki w biurze tłumaczeń tak pochłaniają mój czas w ciągu tygodnia, że wyskoczenie na miasto jest kompletnie niemożliwe. Trochę też przez to, że póki co ok. 17-17.30 jest już ciemno, a w weekendy... tak tak: pada. I to jak na złość w sobotę w południe. Właśnie wtedy kiedy człowiek chce wyjść i zobaczyć coś więcej niż drogę z mieszkania do biura. Ale swoją drogą, to ta droga jest ciekawa.
To może kilka słów, o mieście, a przynajmniej jego części, które według jednego z przewodników jest "symbolem fałszywie pojętej nowoczesności urbanistycznej". Jednym słowem: Milton Keynes, a właściwie Bletchley. Dlaczego tak. Otóż z grubsza mówiąc, MK zostało sztucznie stworzone z połączenia (na siłę) 3 wiosek/miasteczek.
Co jest ciekawego w Milton, albo raczej co ciekawego można powiedzieć o tym młodym, bo zaledwie 60-cio letnim mieście. Niektórzy twierdzą, że gdziekolwiek nie pojedziesz na północ powiedzmy z Londynu, musisz przejechać przez MK. Z prostego powodu: przebiega tędy M1.
I radzę nie wjeżdżać do miasta, chyba że prosisz się o zawrót głowy, albo lubisz ronda. Rondo na rondzie za rondem. o o o o o tak o. Dojeżdżasz do ronda zjeżdżasz z niego i zaraz następne i kolejne. Niby rozwiązanie dobre, bo ruch jest płynniejszy niż w przypadku skrzyżowań ze światłami, ale moim skromnym, trzeba umieć jeździć na rondach. Zwłaszcza, kiedy są one dwu albo trzy pasmowe. Pomijam fakt, że za każdym razem kiedy siedzę w samochodzie albo autobusie i zjeżdżamy z ronda mam ochotę krzyknąć "Gdzie jedziesz - Dlaczego pod prąd!". No cóż nie mogę się przestawić na lewą stronę. Tak samo jeżdżąc rowerem. O ile po wjechaniu na ścieżkę trzymam się lewej strony, o tyle zawsze muszę pomyśleć na którą stronę zjechać kiedy wjeżdżam na ulicę.
A wracając do rowerów. Świetnym rozwiązaniem jest w MK system ścieżek rowerowych i pieszych. W dużej większości nie przecinają się one na jednym poziomie z ulicami (kolejny plus dla płynnego ruchu na ulicy i wielki plus dla bezpieczeństwa). Dwa, są one pokryte asfaltem, albo masą bitumiczną (sam nie wiem) ale nie jest to kostka, więc jazda na rowerze albo bieganie (czego tutaj się dużo spotyka) należy do przyjemności, nie ma mowy o potknięciu się albo nieprzyjemnych wstrząsach. Dobra, ale jak przejechać na drugą stronę. Otóż są albo mosty, albo tunele. Ja jadąc rowerem do pracy przejeżdżam trzy razy pod ulicą. Tylko raz przecinam w jednej płaszczyźnie drogę, a właściwie wylotówkę do A421, jednej z pięciu czy sześciu poprzecznych ulic MK. Generalnie MK można sobie wyobrazić jako szachownicę podzieloną 6x6 dwu/trzy nitkami. A pomiędzy nimi jeszcze mniejsze szachownice, a w nich rondka :)
Ale uciekając z ulic które przynajmniej przez połowę trasy do biura są oddzielone od ruchliwej drogi krzakami, drzewami, więc ma się wrażenie, że jedzie się przedmieściami albo raczej przez wioskę. A wrażenie to może potęgować fakt, że według wytycznych sporządzonych przy planowaniu miasta "żaden budynek nie powinien być wyższy niż najwyższe drzewo". Poza trzema czy czterema przypadkami, które od razu rzucają się w oczy, wydaje się to być prawdą. Otóż np. na Bletchley można zobaczyć jeden górujący budynek, w centralnym MK jest inny, niebieski, i jeszcze może na palcach u jednej ręki można policzyć takie budynki. Masa, na prawdę masa przestrzeni. Niskie budynki sprawiają, że widać ogromny kawał nieba, przestrzeni dookoła więc pod tym względem jest ekstra. I może być trze bardzo przyjemnie wiosną i latem, kiedy wszystko nabierze kolorytu.
Nie mam pojęcia o transporcie miejskim, chociaż z tego co mi powiedziano, jak to w Anglii, komunikacja miejska jeździ w godzinach jakich chce, a połączenia nie należą do najrozsądniejszych. Póki co nie miałem okazji tego sprawdzić. Ale mogę zapewnić, że jakieś autobusy jeżdżą. Chociaż nie wydaje mi się, że dużo ludzi, przynajmniej na Bletchley i Furzton ich potrzebuje, bo sporo osób jeździ na rowerach albo biega. Zwykle w autobusie jest garstka ludzi.
Dobra, myślałem, że napiszę dwa trzy słowa (eh właśnie sobie uświadomiłem, że tytuł tego wpisu to "Tłusty wtorek" a nie jakieś tam swawolenie o komunikacji). Zatem o
tłustym czwa.... wróć
wtorku. Kiedy w zeszły czwartek nikt nic nie mówił o "tłustym" czwartku pomyślałem, że ten dzień nie jest w Anglii obchodzony (cóż nie o wszystkim człowiek się może dowiedzieć w czasie 5 lat studiów). A tu dziś niespodzianka. Włączam radio, słuchawki na uszy i wsiadam na rower, a na BBC 2 mówią,
jemy sobie dziś tłustowtorkowe żarło :) yyy ok nie thurzdej, a tjuzdej :P Niewielka różnica, w każdym bądź razie przed Środą Popielcową można sobie pozwolić na więcej słodkości. Z takich kulturowych rzeczy, zaskoczyło mnie też to, że ludzie, niekoniecznie ze względów religijnych, w czasie Postu odmawiają sobie albo słodyczy albo jakiś potraw, które na co dzień jedzą.
O kulturze na pewno jeszcze napiszę, bo jest o czym.
Ale na teraz kropka.
Ps. Już wkrótce wezmę aparat w ręce i ruszę postrzelać trochę zdjęć. A to powyżej jest
Some rights reserved by
-AX- ... off until may!