niedziela, 19 kwietnia 2009

Galicja po raz drugi

Wczoraj byłem na gigantycznej wycieczce.
Jestem z siebie zadowolony, bo bez żadnego 'ale', trzymając się gdzieś w środku stawki, przeszedłem całą trasę. Szliśmy ponad 5 km. Ale nie tam jakąś prostą ścieżką, tylko albo stromo w dół (co dla mnie jest najgorsze) albo ostro w górę.

Potem szliśmy w pobliżu rzeki w kierunku wodospadu- najwyższego w Galicji. Pierwszy odcinek przyjemny. Przez las do zabytkowego młynu. Niegdyś za młócenie zboża nie pobierano pieniędzy. Trzeba było zostawić dziesiątą część mąki.


Część trasy wiodła przez las w górach. Przełom rzeki, wąski mostek. Jakieś 10 m. pod nogami rwąca rzeka. Patrzysz w górę, a tam dopiero gdzieś w krzakach w oddali wodospad. Najgorsze było dopiero przed nami. Teraz trasa tylko w górę i to po schodach albo stromych ścieżkach. Po drodze kilka mniejszych wodospadów. Co krok głośniejszy huk wody. I nagle widać go. Skały. Góry. Woda. Wodospad. Może nie Niagara, ale robi wrażenie. Ponad 80 m wysokości.

W momencie kiedy staliśmy przy wodospadzie zaczął padać deszcz. Ale nikomu nie spieszyło się. Kilka zdjęć. Chwila oddechu i dalej w drogę. Nie powrotną, czyli nie w dół. Dalej pod górę. Myślałem, że pójdziemy zobaczyć wodospad z góry. Poszliśmy jednak do punktu obserwacyjnego na szczycie góry. Widok aż po horyzont. Góry, zieleń i woda gdzieś tam pod stopami.Prawdziwy rozmiar wycieczki widać tu: ta rdzawa kreska wśród drzew to ten most o którym wspominałem. Czyli nie tylko odległość, ale i wysokość.





Jednak warto było.
Więcej zdjęć: Gallego: wodospad
Od teraz Galicja to także malownicze góry i lasy. Wioski nieco przypominające nasze polskie, zwłaszcza te roztoczańskie. Cisza, spokój. Małe pola przy domkach. Masa zieleni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz