poniedziałek, 3 maja 2010

Nie miałbym nic przeciwko -dzień 2-

Nie miałbym nic przeciwko, gdyby taką moją małą tradycją stało się spędzanie dnia urodziny co roku w innym miejscu na świecie. Rok temu była to plaża Samil w Vigo, a tym razem Santiago. Ciekaw jestem, co będzie za rok ;-)
W odróżnieniu do zeszłorocznych wygibasów na plaży przyszedł czas na „odchamienie się”. Tym razem było bardzo kulturalnie. Ba, chyba najbardziej kulturalny dzień w życiu. Kiedy to ostatnio jednego dnia byłem w muzeum, galerii i akademii sztuki, koncercie orkiestry dętej policji, czy widziałem dziesiątki pomników? Nie pamiętam. Więc mam co zapamiętać.

Od Santiago

Tak się złożyło, że w tym roku 2 maja przypadł w niedzielę, a w Santiago niedziela, to dzień kultury i wszystkie muzea są otwarte za darmo. Niestety w związku z ostatnimi trzęsieniami ziemi w Chile, część z nich jest zupełnie, lub tylko częściowo otwarta. I jak się później okazało też nie wszędzie te "darmowe" niedziele obowiązują. A przekonałem się o tym już przy pierwszym podejściu. Muzeo Chileno de Arte Precolombiano (Chilijskie Muzeum Sztuki Prekolumbijskiej), w którym aktualnie znajdują się dwie wystawy: stała „Sztuka Prekolumbijska" i tymczasowa „Chile bajo El Imperio de los Inkas” (Chile pod Imperium Inkaskim). Muzeum funkcjonuje od 1981 i chwali się tym, że w swoich zasobach ma imponującą kolekcję sztuki z całej Ameryki przed przybyciem Kolumba będąc jednym z najważniejszych muzeów świata. (Tak na marginesie: podobnie jak w Chinach wygląd budynku od zewnątrz nie „mówi” o jego wnętrzu- kompletnie).
Teraz widzę, że chciałem przejść od muzeum kontynentu, do muzeum kraju (i przeoczyłem muzeum miasta). W sensie z powyższego muzeum do Museo Histórico Nacional. Tym razem trzeba było pocałować klamkę. Na jednych drzwiach napisane: zmknięte do końca kwietnia, na innych, że zamknięte tylko dla pewnych grup. Tak czy owak, wszystkie kraty pozasuwane i ani żywego ducha w środku. Na szczęście natknąłem się na koncert orkiestry tych, którzy wczoraj spacyfikowali protestantów: Carabineros z trąbkami. Grali bardzo fajnie. Długo się nie zatrzymałem, żeby nie tracić czasu.
Dalej w kolejności było Museo de Bellas Artes. Zanim jednak tam doszedłem, ku mojemu zdziwieniu po raz kolejny zboczyłem z najkrótszej trasy. Przeszedłem przez most, zobaczyłem wierzę kościoła i w jej kierunku poszedłem. Santiago zmienia się z kroku na krok. Wystarczy przejść ulicę dalej, by znaleźć się w czymś, co przypomina (o czym już pisałem) chiński Fuling. Stragany, straganiki, masę ludzi. Ale nie. Jest coś co odróżnia, i to znacząco te dwa miejsca: psy. W Santiago psów jest jak mrówków. Na prawdę. Często spotyka się je leżące na ulicy i wyglądające jak zdechłe. Zrozumiałbym, gdyby był to środek lata, ale bez przesady jest przecież jesień. W parku liście spadają (ot, zawsze moje urodziny kojarzyły mi się z wiosną;-). Najwięcej psów mają policjanci i bezdomni.
Od Santiago
Powoli docierałem do kolejnej stacji: owego muzeum sztuk pięknych/współczesnych. Z daleka ujrzałem napis "de Bell Artes”, pod którym leżały gruzy. Pomyślałem, że pewnie jest zamknięte. I było.

Co prawda nie samo muzeum, a akademia sztuk pięknych. Po drugiej stronie znajdowało się wejście do Muzeum. Tym razem rzeczywiście za darmo. Przy wejściu kobieta poinformowała mnie, żebym zostawił plecak. Poczym ni z tego ni z owego zapytała skąd jestem. Kiedy usłyszała, że jestem z Polski, przyjechałem do Santiago w celach (teraz przez kilka dni) turystycznych strasznie się zdziwił. Z resztą to nie pierwsze zdziwienie osób, z którymi dotąd rozmawiałem. Pierwsza wystawa, którą miałem okazję zobaczyć, to historia Chile opowiedziana zdjęciami. Od momentu wynalezienia aparatów w Chile i samym Santiago fotografia odgrywała bardzo ważną rolę: "najbardziej obiektywny sposób opowiedzenia historii." Wiecie jaki był „Chilijski Sen”. Nowy dom i samochód przed bramą. Zdjęcie zadowolonej pary stojącej przed domem a po ich prawej nowy samochód. Taki sen zdaje się być uniwersalny.
Nie przepadam za malarstwem, dlatego wystawę obrazów przeszedłem dość szybko, ale zatrzymałem się na dłużej przy obrazach mieszających wizje biblijne z dzisiejszym światem. Najbardziej przypadł mi do gustu obraz autorstwa Claudio Bravo „Kuszenie świętego …” Może dlatego, że wyglądał jak zdjęcie, może, dlatego, że w fenomenalny sposób ujmował te dwie rzeczywistości.
Teraz jeszcze małe pytanie dla Was: Kto słyszał o Polaku Krzysztofie Wodiczko? Ja powiem szczerze, że do dziś nie słyszałem o nim nic. A tu w Santiago znalazł swój zakątek. Jego produkcje filmowe znalazły się w części muzeum, w której wyświetlane są różnego rodzaju i gatunku filmy/etiudy/dokumenty. Pierwszy Polak, którego „spotkałem” w Santiago 
Po wyjściu z tego muzeum pojawiło się pytanie: iść na Barrio Bellvista i Cerro San Cristóbal i próbować zdążyć wszystko przed 18 czy zejść w przeciwnym kierunku i zrobić Barrio Santa Lucia. Tak taż zrobiłem. Wczoraj widziałem Wzgórze świętej Luci z ulicy. A że byłem raptem kilka kroków od wejścia na teren wzgórza postanowiłem zobaczyć je dziś. Schody. Podejścia. Brak tchu. Ale w końcu na szczycie. W końcu wieża widokowa. I w końcu widok na (niemal) całe miasto. Widok niesamowity. Patrzysz w stronę horyzontu, a tam góry. Góry, które są tak wysokie, że zastanawiasz się czy to przypadkiem nie złudzenie spowodowane przez chmury. Miasto wygląda zupełnie inaczej z takiej wysokości. Jestem ciekawy jak wygląda z jeszcze wyższa- z San Cristóbal. Tam to dopiero musi być fenomenalnie.


Ale to zobaczę jutro. Odchamiony i o rok starszy.



Ps. W parkach, choć jesień w pełni, ludzie najnormalniej w świecie wylegują się na trawnikach. No i zakochani obściskują się też, co ławkę, co krok. Trochę tu odwrotnie, no, ale cóż- równik robi swoje ;-)
Cała panorama Santiago z San Lucia będzie gotowa na dniach.

Zobacz także:
Santiago na zdjęciach

*klikaj w zdjęcie by powiększyć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz