poniedziałek, 25 maja 2009

Porto - miasto winem płynące

Kolejna udana wycieczka! Niestety jedna z ostatnich. Ale najważniejsze to chwytać to co zostało.
Od Porto... miasto
winem płynące

Wyjazd rano o 9:30. Oczywiście padało. Jak tylko wyszedłem z mieszkania zaczęło lać, więc doszedłem na miejsce mokry. Jakoś tak się złożyło, że Polacy przesiedli się do jednego autokaru (generalnie nie było nas dużo, bo część wybrała się na puenting, który miał być w piątek, ale przenieśli na sobotę). Najważniejsze, że im bliżej Porto, tym słoneczniej. Po drodze w końcu dowiedzieliśmy się jaki jest plan wycieczki. Wszystkich ucieszyła wiadomość o wizycie w winiarni Porto.

Do portu...

Ku naszemu zaskoczeniu, mieliśmy przewodnika, a nie tak jak w Baionie. Najpierw przejechaliśmy się po najważniejszych zakątkach Porto. Pani przewodnik, mówiąca po hiszpańsku z ostrym akcentem portugalskim opowiedziała nam sporo istotnych rzeczy o tym mieście. Wiadomo, przejazd to nie to samo co zobaczenie tego nie przez szybę autokaru. Ale i tak się dowiedziałem, i zobaczyłem więcej niż w czasie pierwszego wyjazdu. Co mnie najbardziej zdziwiło to wpływ jaki mają Brytyjczycy na to miasto. A zwłaszcza ludzie z Brighton. Dzielnice, budynki, czy pomniki są albo dedykowane Brytyjczykom, albo przez nich budowane. I nie sposób pominąć czerwonej budki telefonicznej czy dwupiętrowego autobusu - typowo brytyjskie rzeczy.
Od Porto... miasto winem płynące


Przejechaliśmy przez każdy most łączący obie części miasta. Każdy z nich ma swoje znaczenie. Jeden z nich (ten na jednym ze zdjęć :P) został skonstruowany przez ucznie pana Eiffel. Ale najważniejszy był przejazd właśnie tym mostem do winiarni. A tam, kolejny przewodnik, który oprowadził nas po winiarni i opowiedział co nieco o produkcji tego trunku. Końcowym etapem była degustacja wina Porto. Do spróbowania kieliszek białego (słodkiego) i czerwonego (półsłodkiego) wina. Wszystko to za darmo. Nie było może tego w ilościach powalających z nóg, ale przez to część osób skorzystała z okazji i kupiła po butelce. Najdroższe z win, które widziałem było po bagatela 225 Euro... za tyle to można... a z resztą sami sobie przeliczcie :P

I jak przystało na wycieczki erasmusowe- czas wolny. Dowieźli nas na dworzec autobusowy i dali sporo wolności. Przechadzka, obiad, zwiedzanie... fajnie spędzony czas i spóźnienie na autobus. Na szczęście czekali na nas. A co widziałem w tym czasie? Wszystko jest na zdjęciach (chociaż nie wszystkie jeszcze umieściłem). Generalnie polecam dworzec kolejowy. Wstyd porównywać go z którymkolwiek z polskich dworców.
Od Jednym słowem zobacz na zdjęciach jak wygląda Porto... miasto winem płynące


Po powrocie do Vigo trzeba było jeszcze pomyśleć o kryzysie finansowym, więc poszliśmy na antykryzysowe spotkanie ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz