poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Pierwszy dzień w szkole

No i po dzisiejszym dniu nie mam co narzekać. Wręcz wielka radocha, bo było fajnie, zabawnie i generalnie i ja zadowolony i nauczycielki- zwłaszcza jedna z nich: strasznie się jarała :P Mówiła, że opowiadałem o wszystkim z pasją i ogólnie zasiałem trochę pozytywu. Młodzież jak to młodzież w wieku 16-18 kiedy hormony buzują. To samo co w Polsce. Nauczycielki zastanawiały się, czy to tylko tak w Hiszpanii i tylko w ich szkołach się wyrabia. Szczerze, to nie było źle jeśli chodzi o zachowanie.

Dzisiaj to ja poszedłem na odstrzał: przez 4 lekcje po 50 minut odpowiadałem na masę pytań: od takich neutralnych- o Polskę, pogodę, jedzenie. Przez bardziej personalne, wiek, rodzina, po wręcz intymne (tienes una novia?) i, że tak powiem, miękki grunt: ile mi płacą, czy piję (jak tak to co i ile i czy alkohol w Polsce jest mocniejszy) a nawet narkotyki. Nie obyło się bez pytań na które musiałem odpowiadać wręcz dyplomatycznie: jeśli w klasie 15 osobowej masz 10 dziewczyn i dostajesz pytanie czy Polki są ładniejsze (na pierwszej lekcji) to nie ma co się długo namyślać tylko (cytuję- proszę nie bić): Mówi się, że Polki są najpiękniejsze. Ja też tak sądzę, chociaż nie są aż tak piękne jak wy, hiszpanki ;-) (tu czuję kilka plaskaczy w twarz od Polek). No albo kwestie klubów piłkarskich: nie powiesz Barca nie powiesz Real bo klasa już i tak jest podzielona na pół więc poszedłem w "bezpiecznym" kierunku i powiedziałem Celta Vigo... no ale chyba nie każdy musi lubić swój lokalny klub.

Co mnie zaskoczyło, to rzeczywiście brak, powiedzmy, podstawowej wiedzy z geografii w śród niektórych uczniów. Nie wiedzieli gdzie leży Polska. Ok. Rozumiem sytuacje kiedy musiałem rozrysować mapę Polski i wskazać większe miasta. Ale trudno było z tym "Gdzie jest Polska?" A jeszcze trudniej, kiedy na pytanie nauczycielki o to jakim językiem mówi się w Polsce jeden z uczniów odpowiedział "Ruso". Porażka. Z kolei ci, którzy wiedzieli co nieco, zadawali na prawdę wymagające pytania. Chcieli poznać miejsca warte zobaczenia w Polsce, znane budynki w Warszawie. I wiele wiele innych. Pozytywnie zaskoczonym ;-0

Ze słynnych Polaków. Ot, to ciekawa sprawa. Dowiedziałem się pod jakimi 'nazwiskami' funkcjonują niektórzy znani rodacy: dla przykładu Robert Kubica, to tak na prawdę Robert Kubika, nie wspomnę o Leku Walese. Ale nie można od nich wymagać za wiele, w końcu jedna z nauczycielek powiedziała, że Hiszpanie mają największą trudność z wymową: mają mniej dźwięków niż znaków graficznych. Ale muszę przyznać, że było kilku uczniów, którzy zaskoczyli mnie swoją wymową. Zawłaszcza jeden koleś, taki młody niewinny, a oprócz tego, że mówił rzeczywiście czysto okazał się być fanem heavy metalu i członkiem zespołu. Poopowiadał trochę o tym co śpiewają i wow... In Flames to ich inspiracja muzyczna. Teksty, które pisze, mówią o takich sprawach jak wojny, ideologie, terroryzm... I chcą wydać płytę, tylko brak kasy ich powstrzymuje.

Jutro u jednej z nauczycielek startuję z 'normalnymi' lekcjami. Nie znam ich poziomu za dobrze. Nie wiem co za materiał mieli, ale coś przygotuje (akurat ostatnio przerabiali czas przyszły: się znaczy Will'e)
Ale nic tak jak nie cieszy jak pierwsze zarobione pieniądze :P

Walka z wiatrakami

Hiszpanii coś zostało z Don Kichota. Co prawda nie walczą z wiatrakami, ale postanowili wykorzystać ich siłę, a właściwie się wiatru.
Jeżdżąc po Galicii nie da się nie zauważyć farm wiatraków. Okazuje się, że Hiszpania jest największym producentem energii z odnawialnej z wiatru właśnie. Wyprzedza ją tylko USA i Niemcy.

BBC mówi o regionie Castilla-La Mancha, gdzie swego czasu śmigał Don Kichot. Z kolei Galicia jest na 2. miejscu wśród regionów w Hiszpanii. Od trzech lat przewodzi wśród farm z wiatrakami o wydajności 264MW. Dlaczego akurat tutaj zbocza gór porośnięte są wiatrakami? Bryza znad Oceanu Atlantyckiego przekształca się w silniejszy wiatr wraz z wznoszeniem się nad poziomem morza.
Generalnie wiatraki zapewniają 12% całej energii produkowanej w Hiszpanii. Jednak w Marcu wielkość ta wzrosła do 40%. Gigantyczny skok. Tylko jakoś sobie nie przypominam żeby w marcu aż tak wiało.

Wiatraki, segregacja odpadów, sporo specjalnych koszy na puste baterie na mieście, ale... W sklepach zużywają za dużo siatek. Wszystko pakują w siatki. Nawet worek z węglem na grill, który jest większy od tej torebki foliowej. Jakby to zwalczyli było by na prawdę "zielono"

A to akurat zdjęcie z Portugalii tak dla równowagi.
więcej zdjęć z Valenca?


Ps. tekst ten nie był sponsorowany przez Greenpeace :)

niedziela, 19 kwietnia 2009

Galicja po raz drugi

Wczoraj byłem na gigantycznej wycieczce.
Jestem z siebie zadowolony, bo bez żadnego 'ale', trzymając się gdzieś w środku stawki, przeszedłem całą trasę. Szliśmy ponad 5 km. Ale nie tam jakąś prostą ścieżką, tylko albo stromo w dół (co dla mnie jest najgorsze) albo ostro w górę.

Potem szliśmy w pobliżu rzeki w kierunku wodospadu- najwyższego w Galicji. Pierwszy odcinek przyjemny. Przez las do zabytkowego młynu. Niegdyś za młócenie zboża nie pobierano pieniędzy. Trzeba było zostawić dziesiątą część mąki.


Część trasy wiodła przez las w górach. Przełom rzeki, wąski mostek. Jakieś 10 m. pod nogami rwąca rzeka. Patrzysz w górę, a tam dopiero gdzieś w krzakach w oddali wodospad. Najgorsze było dopiero przed nami. Teraz trasa tylko w górę i to po schodach albo stromych ścieżkach. Po drodze kilka mniejszych wodospadów. Co krok głośniejszy huk wody. I nagle widać go. Skały. Góry. Woda. Wodospad. Może nie Niagara, ale robi wrażenie. Ponad 80 m wysokości.

W momencie kiedy staliśmy przy wodospadzie zaczął padać deszcz. Ale nikomu nie spieszyło się. Kilka zdjęć. Chwila oddechu i dalej w drogę. Nie powrotną, czyli nie w dół. Dalej pod górę. Myślałem, że pójdziemy zobaczyć wodospad z góry. Poszliśmy jednak do punktu obserwacyjnego na szczycie góry. Widok aż po horyzont. Góry, zieleń i woda gdzieś tam pod stopami.Prawdziwy rozmiar wycieczki widać tu: ta rdzawa kreska wśród drzew to ten most o którym wspominałem. Czyli nie tylko odległość, ale i wysokość.





Jednak warto było.
Więcej zdjęć: Gallego: wodospad
Od teraz Galicja to także malownicze góry i lasy. Wioski nieco przypominające nasze polskie, zwłaszcza te roztoczańskie. Cisza, spokój. Małe pola przy domkach. Masa zieleni.

piątek, 17 kwietnia 2009

Gdzie to jeszcze nie uczyłem?

Do czego to doszło. W sumie mówią, że trzeba wszystkiego w życiu spróbować, ale uczyć w Hiszpanii języka angielskiego w zawodówce to już schiz. Czyli już generalnie będę miał każdy typ szkoły przerobiony. :D

Zawodówka, myślałem że inna niż te polskie, ale okazuje się, że do tych szkół idą ludzie którzy nie koniecznie chcą zdobyć zawód - so zu sagen. Jedna nauczycielka już mnie uświadomiła "They are... quiet nasty!" - się znaczy niemili :P

Pomijam to że szkoła nie wiedziała, że miałem przyjść. I że odsyłali mnie od Annasza do Kajfasza, ale generalnie poznałem przesympatycznego nauczyciela (oczywiście nie od angielskiego). Wziął mnie z sekretariatu do pokoju nauczycielskiego, a potem do klasy jednej z nauczycielek. Chwile z nią porozmawiałem i trochę szok, bo mówiła z dość ładnym choć nieco przesadzonym brytyjskim akcentem. Generalnie ci od angola mówią lepiej od wykładowców na uniwerku. Dziwne, ale prawdziwe. Okazało się, że ta nauczycielka kończy już więc musiałem zaczekać na "szefa" parę minut. W tym czasie wrócił mój "przyjaciel". Po raz setny zapoznał mnie z kadrą nauczycielską. Mówił po angielsku, choć angielskiego nie uczy, ale jego syn studiuje na CUVI angielski na 3 roku (to dlatego też zna angielski). Chwalił się, że jedzie do Ameryki na wymianę. No i o Polakach bardzo miłe rzeczy powiedział. Pozytywny gościu. Trochę przypomina mi dentystę, podobne charakter.

No i szef przyszedł. Zdziwiony. Też dlatego, jak mu powiedziałem, że czekałem na niego, bo jest "szefem". Ale usiadł i zaczęliśmy układać plan. "Szef" był bardziej zdenerwowany ode mnie kiedy rozmawialiśmy. Mam zjawić się w poniedziałek na 8:45. Powiedziałem mu że chce zrobić całość do końca maja. To wypada tak po 2 godziny dziennie, 5 razy w tygodniu. Czyli wypas. Ale czego oni ode mnie będą chcieli?


Fakt, faktem jestem jednym z niewielu, ba można policzyć na placach jednej ręki, którzy pracują w szkłach, hymm, policealnych. Reszta w szkołach dla dzieci. Ale cóż, wszystkiego trzeba spróbować...

bo ja jestem kobieta pracująca – żadnej pracy się nie boję.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Semana Santa

Semana Santa, czyli Wielki tydzień. Wszystko wygląda inaczej niż w Polsce. Na co innego kładą nacisk, co innego celebrują, ale święta są te same- Wielkanoc.

Wielki Czwartek

Tak na prawdę święta zaczynają się już w środę. Mam tu na myśli procesje. Bo w Hiszpanii Semana Santa równa się "procesje". Ale czwartek to pierwszy dzień typowo świąteczny. Tak jak u nas. Dzień kapłaństwa, ustanowienie Eucharystii. Zgodnie z tradycją ksiądz obmył stopy 12 osobom. W Polsce nie w każdej parafii można spotkać ten element Wielkoczwartkowej Mszy. Wieczorem miała odbyć się procesja. Miała, ale nie odbyła ze względu na deszcz. No cóż, w Galicji kwiecień też plecień, tylko, że tu przeplata deszcz ze słońcem.
Poszedłem, znalazłem kościół, ale niestety procesja nie wyruszyła.
Wszystkie figurki, ba, figury a raczej powozy z nimi, można było zobaczyć pod dachem w pobliżu kościoła.
Więcej zdjęć na Picasa w folderze Semana Santa
.

Wielki Piątek

Jeszcze o tym nie wspominałem. W Hiszpanii Wielkanoc to nie tak jak w Polsce "zmartwychwstanie" i większa radość z tego niż płacz nad męką. Tu w Hiszpanii celebrują cierpienie, mękę, i pogrzeb Jezusa. Jeśli nie dostaniesz życzeń wielkanocnych to nie to, że Ciebie nie lubią, ale nie ma powodu by w tak smutny dzień składać życzenia.
Ale do rzeczy... czyli Wielki Piątek. Postanowiłem wybrać się do Kolegiaty. Tego dnia odbyły się 2 procesje i Droga Krzyżowa.
Procesje robią wrażenie. Pierwsza z nich- Procesja Encuentro (Spotkania) wyrusza z kościoła pw. Santa Maria. Rozdziela się ona na dwa pochody: pierwszy, z figura Nazareno (Nazaryjczyka) idzie ulicami C/ Palma – Joaquín Yañez – do Plaza de la Constitución; druga, z wizerunkiem la VIRGEN oraz de SAN JUAN (Dziewicy i świętego Jana) z Plaza de Almeida – C/Méndez Nuñez – Sombrereros do Plaza de la Constitución gdzie następuje spotkanie modlitwa sprawowana przez Excmo y Rvdmo., D. José Cerviño, Obispo Emérito de la Diócesis de Tui-Vigo. Całość wspólnie powraca przez C/ Triunfo do Konkatedry. Ok. A teraz mapa.

Więcej zdjęć na Picasa w folderze Semana Santa
Druga z procesji to procesja przez miasto. Nosi ona nazwę la procesión del Santo Entierro (Świętego Pogrzebu). W jej trakcie niesione są oblicza Matki Boskiej Bolesnej, Jezusa w TrumniePobożności i innych. Cały orszak składa się z duchownych, Bractwa (pątnicy ubrani w kaptury), orkiestrę i wiernych świeckich. Wszystko, choć ma porażające rozmiary, odbywa się sprawnie i w prawdziwym duchu wielkopiątkowym.

Tu w odróżnieniu od obchodów w Polsce kładzie się większy nacisk na cierpienie, pogrzeb czy samą śmierć (oddawanie czci Matce Boskiej Bolesnej). Nie ma tego oczekiwania na zmartwychwstanie. Bo choć i u nas w kościołach w piątek czytana jest Męka Pańska i odprawiana Droga Krzyżowa, to jednak akcentuje się, że już wkrótce Jezus Zmartwychwstanie. Nie mówię, że nie obchodzi się samego zmartwychpowstania w Hiszpanii, ale przybiera to zupełnie inny wymiar.

Wielka Sobota
W całym Kościele Katolickim, Wielka Sobota jest najważniejszym dniem w kalendarzu liturgicznym. Tej nocy ma miejsce największy cud, sama esencja chrześcijaństwa.
Ale także i tego dnia mamy różnice. Otóż w Polsce zwykle tego dnia odprawiana jest Liturgia Wigilii Paschalnej. Składa się ona m.in z Liturgii Światła, Słowa. "Czuć" już w powietrzu Zmartwychwstałego. Jednak dopiero w niedzielę rano w czasie procesji Rezurekcyjnej śpiewy głoszą prawdziwe zmartwychwstanie.
Z drugiej strony, tu w Vigo przeżyłem te dwa dni inaczej. W sobotę, nabożeństwo odprawiane jest już w nocy. W jednych kościołach ok 23, w innych o północy. Wtedy to, Liturgia nabiera pełnego wymiaru i w czasie jednej liturgii dokonuje się wszystko to co sprawia, że ten dzień jest tak niezwykły.
Co więcej, po takiej Mszy zwykle przed kościołem ustawiane są koszyki z kawałkami chleba lub babek/ciast wielkanocnych.
W kościele Parroquia Sagrado Corazon udało nam się wcisnąć (a prawdę mówiąć zostaliśmy zaproszeni) na poczęstunek.  Stoły suto zastawione ciastami, napojami i (o zgrozo ;) alkoholem. Bardzo przyjemna część, bo jest to pewnego rodzaju świętowanie w gronie z kapłanem. Oczywiście o świcie jest także coś w rodzaju śniadania wielkanocnego, ale NIJAK się ma ono do polskiej tradycji. Nie mówiąc już o tym, że nikt z europejczyków nie znał tradycji dzielenia się jajkiem.

Trudno jest jakkolwiek podsumować to, co przeżywa człowiek biorąc udział w obchodach Wielkiejnocy w innej kulturze, w innych zwyczajach. Ma to swoje uroki, ale i trzeba powiedzieć, że mimo wszystko brak jest tego, czego nigdzie indziej jak tylko w Polsce nie znajdziemy.

Zobacz także: