niedziela, 27 grudnia 2009

Tryptyk: Globalne Ocieplenie

Każdy myślał, że święta Bożego Narodzenia będą "białe". Nie ma co się dziwić, bo 20 grudnia, nie przesadzę, cały świat przykryty był białym puchem.

Ale co z tego, jak już po czterech, pięciu dniach, czyli w święta śniegu było jak na lekarstwo. Właściwie, to tych lekarstw nie trzeba było nikomu, bo ociepliło się i to bardzo. Są tego też plusy ujemne: wirusy się rozmnożą, i w okresie wczesno-wiosennym będzie choróbsko.

Nie w tym rzecze jednak. Zima to zima, śniegu powinno być pod dostatkiem. A tu co? Dziś 27 grudnia, czyli dokładnie tydzień od momentu, gdy zrobiłem pierwsze zdjęcie. I jaka różnica? Wszystko obróciło się o 180 stopni (heh, niektórzy powiedzieli by, że o 360 ;-)
Śniegu nie ma...
Ot takie małe nawiązanie do Szczytu Klimatycznego i globalnego ocieplenia... tak trzymać, to nasze dzieci będą pytały: "a co to, to białe?" A słowo "śnieg" będzie abstrakcją, tak jak dla niektórych teraz abstrakcją jest pojęcie "globalne ocieplenie klimatu".

wtorek, 24 listopada 2009

COP(15)enhagen

Jeszcze nie zdążyłem popisać o pobycie, opublikować zdjęć z Chin a już plecak po raz kolejny spakowany. Teraz czas na Kopenhagę. A dokładniej na COP15 UN Climate Change Conference 2009 (Konferencja Klimatyczna ONZ).
O szczegółach nie piszę, bo szczerze mówiąc sam ich nie znam. W każdym bądź razie będzie tam organizowali międzynarodową ekipą happeningi i stoiska informacyjne.
Tradycyjnie już na stronie umieszczam prognozę pogody dla miejsca do którego jadę (ot chyba raczej egoistyczne- wchodzę na blog by coś napisać i nie muszę szukać prognozy;-) Ale dodałem coś nowego...

Ćwir...
W prawej kolumnie poniżej znajdziecie mojego Twitter'a. Dla niewtajemniczonych, to usługa, dzięki której mogę świergotać (twitter- ang. zaświergotać), czyli wysyłać krótkie informacje (140 znaków). Następnie wszystkie świergotnięcia pojawiają się na mojej stronie. Każdy może je przeczytać, a po zalogowaniu nawet od-świergotać. Tu zapewne będę częściej pisał co u mnie słychać, bo zintegrowałem twittera tak, że mogę przesyłać informacje przez sms- więc wszystko pod ręką.
Jeśli będzie dostęp do internetu i czas, postaram się wrzucać zdjęcia i co nieco pisać. Trzymajcie rękę na pulsie!
Odezwę się na pewno po powrocie- ok 10 grudnia.

Poza tym, dyplom odebrany! Wakacje czas zacząć.
W picassa dodałem kilka nowych zdjęć z moich okolic

Album: Lubycza
- trochę jesiennie się zrobiło.
Chodzi mi też pogłowie pewien projekt odnośnie zdjęć, ale muszę o nim jeszcze pomyśleć dokładniej.


czwartek, 1 października 2009

B.A.

Więcej czekania, więcej pisania niż odpowiadania w czasie obrony mojej pracy licencjackiej. Wczoraj (30 września 2009) obroniłem pracę licencjacką pod tytułem "Influence of being bilingual or multilingual on foreign language acquisitiom".

Obrona trwała może niecały kwadrans. Dostałem 3 pytania; dwa z pracy i jedno od recenzenta na temat fonologii. Odpowiedziałem na wszystko. Siedzę. "Dziękujemy"- odezwała się trzecia osoba z komisji. Ja szczerze mówiąc myślałem, że i od niej dostanę pytanie. "No chyba, że chce pan jeszcze pytanie gratis?"- odparła promotorka. Przytaknąłem, ale już zacząłem wstawać z krzesełka i dziękować. I to co wtedy usłyszałem od recenzenta wystarczyło by mi nawet gdyby mieli mnie oblać. "Bardzo podobała mi się Pańska praca. Ciekawy temat, dobrze poprowadzone. Naprawdę dobrze. Gratuluję". I to co się na prawdę liczy to to, że ktoś dostrzegł moją pracę. No może nieskromnie napiszę, że wszyscy, którzy wcześniej czytali te moje farmazony stwierdzili, że to na 'magisterkę' pasuje. I dlatego też musiałem usunąć 6 stron.

Ocena końcowa. Wtedy podali tylko średnią ze studiów, tzn ocenę z dyplomu. Lepiej być nie mogło!

Dzisiaj odebrałem zaświadczenie z dziekanatu. Dyplom dopiero za 30 dni.
Plany? Jeszcze nie wiem.

Nevertheless, I've already completed a Bachelor of Arts in English! The next stop: M.A.

środa, 12 sierpnia 2009

Jakby co...

Jakby co to już wróciłem z Chin. Cały wyjazd opiszę w szczegółach i zamieszczę sporo zdjęć wkrótce. Teraz siedzę nad pracą licencjacką. To priorytet.

A w między czasie byłem na Przystanku Woodstock. Nawet nie pytajcie jak było: fenomenalnie. Tam trzeba pojechać by to poczuć.

Aha. Co do samego bloga: pod spodem znajdziecie nową opcję "Zareaguj". Czyli zamiast komentować można kliknąć na jedną z opcji i tak dać swoją opinię na temat postu. Ale komentarze rzecz jasna mile widziane.

Dużo pisać nie będę. Przynajmniej w najbliższym czasie.
Do przeczytania.

piątek, 19 czerwca 2009

Chongqing, Chiny (przez Paryz i Pekin).

Tu w tym miejscu można by postawić grubą kreskę i oddzielić drugą część bloga. Nie zdążyłem nawet podsumować Erasmusa, a już w południe lecę do Chongqing.

Piszę szybko, bo o 4 muszę wstać na busa do Warszawy. O 12:30 lecimy grupą 10 osobową do Paryża. Tam 4 godziny na przesiadkę do kolejnego samolotu: prosto do Pekinu. Niemal 10 godziny lotu- wszystko Airfranece. Ale to nie wszystko. Ze stolicy trzeba się dostać do miejsca docelowego. Jeszcze nie wiem jak, ale mamy podobno jakiś samolot na oku.

Odezwę się jak tylko będę miał internet.
再见!

sobota, 30 maja 2009

Upalny koniec pracy

Zrobiło się w końcu gorąco. Ale na pewni nie przez to, że skończyłem już pracę jako lektor. Jednym słowem: było fajnie. Ciekawe doświadczenie pouczyć zagranicą uczniów, z którymi nie ma się wspólnego języka. Zwłaszcza, że były to różne typy klas: od eso, bachelerato, po odpowiedniki naszych zawodówek. Nauczyciele też niczego sobie. Szkoły, choć widziałem tylko jedną, generalnie funkcjonują inaczej niż w Polsce. Od takich podstawowych rzeczy jak przerwy, czy klasy- tych pierwszych nie ma, więc uczniowie nie muszą zmieniać klas i tak na prawdę zależy od nauczyciela czy przerwa chociaż 2 minutowa będzie. Oczywiście, nie wspomnę o tym jakie są relacje nauczyciel-uczeń: luźniejsze. Ale tutaj w Hiszpanii wszystko jest luźniejsze ;) Pod koniec aż przyjemnie chodziło się po korytarzu, kiedy uczennice witały się ze mną za każdym razem kiedy je mijałem. kurator. Nauczyciele też przyjemni. Zwłaszcza językowcy. Porozmawiałem nieco po niemiecku.
Dobra wystarczy...
Od Vigo

No a to właśnie tam pracowałem. Ten mniejszy budynek pomiędzy drzewami. 50 godzin... cv już nabiera treści.

Przypomniał mi się właśnie jeden incydent: otóż kilka dni temu stałem sobie na przystanku na kampusie. Wiedzę, że jakiś młody kolo spogląda i jakby się wyrywał żeby się przywitać. Pomyślałem, że pewnie go powinienem znać ze szkoły. Nie rozpoznałem, bym go uczył. W końcu, no właśnie to też typowe dla Hiszpanów, zaczął gadkę. Chciałem go zmusić żebyśmy rozmawiali po angielsku, ale niestety. Generalnie pogadaliśmy chwilę: ja prostym angielski a on hiszpańskim.

A dlaczego gorąco? Nie mnie o to pytać. W końcu, po prawie dwóch miesiącach ciągle zachmurzonego nieba przyszedł czas na "calores africanes". W dzień kiedy poszedłem po dokumenty do szkoły oczywiście zabrałem ze sobą aparat. I dzięki temu mam dowody na upłay:
Od Vigo

I taka gorączka ma się utrzymać jeszcze do końca tygodnia, conajmniej. Oczywiście musieliśmy skoczyć na plażę. I jeszcze nie raz się skoczy...

tak na koniec panorama Vigo, od tej nieco mniej pięknej strony, dzielnic rozwijających się. To zdjęcie zrobione w okolicach szkoły.


Więcej zdjęć z Vigo:
Było miło, ale już się skończyło (i dobrze :P, bo mogę się wyspać)

poniedziałek, 25 maja 2009

Porto - miasto winem płynące

Kolejna udana wycieczka! Niestety jedna z ostatnich. Ale najważniejsze to chwytać to co zostało.
Od Porto... miasto
winem płynące

Wyjazd rano o 9:30. Oczywiście padało. Jak tylko wyszedłem z mieszkania zaczęło lać, więc doszedłem na miejsce mokry. Jakoś tak się złożyło, że Polacy przesiedli się do jednego autokaru (generalnie nie było nas dużo, bo część wybrała się na puenting, który miał być w piątek, ale przenieśli na sobotę). Najważniejsze, że im bliżej Porto, tym słoneczniej. Po drodze w końcu dowiedzieliśmy się jaki jest plan wycieczki. Wszystkich ucieszyła wiadomość o wizycie w winiarni Porto.

Do portu...

Ku naszemu zaskoczeniu, mieliśmy przewodnika, a nie tak jak w Baionie. Najpierw przejechaliśmy się po najważniejszych zakątkach Porto. Pani przewodnik, mówiąca po hiszpańsku z ostrym akcentem portugalskim opowiedziała nam sporo istotnych rzeczy o tym mieście. Wiadomo, przejazd to nie to samo co zobaczenie tego nie przez szybę autokaru. Ale i tak się dowiedziałem, i zobaczyłem więcej niż w czasie pierwszego wyjazdu. Co mnie najbardziej zdziwiło to wpływ jaki mają Brytyjczycy na to miasto. A zwłaszcza ludzie z Brighton. Dzielnice, budynki, czy pomniki są albo dedykowane Brytyjczykom, albo przez nich budowane. I nie sposób pominąć czerwonej budki telefonicznej czy dwupiętrowego autobusu - typowo brytyjskie rzeczy.
Od Porto... miasto winem płynące


Przejechaliśmy przez każdy most łączący obie części miasta. Każdy z nich ma swoje znaczenie. Jeden z nich (ten na jednym ze zdjęć :P) został skonstruowany przez ucznie pana Eiffel. Ale najważniejszy był przejazd właśnie tym mostem do winiarni. A tam, kolejny przewodnik, który oprowadził nas po winiarni i opowiedział co nieco o produkcji tego trunku. Końcowym etapem była degustacja wina Porto. Do spróbowania kieliszek białego (słodkiego) i czerwonego (półsłodkiego) wina. Wszystko to za darmo. Nie było może tego w ilościach powalających z nóg, ale przez to część osób skorzystała z okazji i kupiła po butelce. Najdroższe z win, które widziałem było po bagatela 225 Euro... za tyle to można... a z resztą sami sobie przeliczcie :P

I jak przystało na wycieczki erasmusowe- czas wolny. Dowieźli nas na dworzec autobusowy i dali sporo wolności. Przechadzka, obiad, zwiedzanie... fajnie spędzony czas i spóźnienie na autobus. Na szczęście czekali na nas. A co widziałem w tym czasie? Wszystko jest na zdjęciach (chociaż nie wszystkie jeszcze umieściłem). Generalnie polecam dworzec kolejowy. Wstyd porównywać go z którymkolwiek z polskich dworców.
Od Jednym słowem zobacz na zdjęciach jak wygląda Porto... miasto winem płynące


Po powrocie do Vigo trzeba było jeszcze pomyśleć o kryzysie finansowym, więc poszliśmy na antykryzysowe spotkanie ;-)