sobota, 7 lutego 2009

A może by tak na dzień do... Porto

Okazje trzeba chwytać. Ruszamy do Porto. To na prawdę jak się okazało niedaleko. Z Vigo do granicy z Portugalią jest coś ok 25 km. Autostradami jedzie się bardzo szybko. Ale nie w tym rzecz. Jakie widoki. Non stop nad brzegiem oceanu. Po jednej stronie góry, wzniesienia, przydrożne kamienice i figurki, a z drugiej może. Co jakiś czas mijamy albo rybaków, albo biegających dla zdrowia. Sporo tutaj kolaży. Jeżdżą samotnie albo w grupach. Nie widziałem przy żadnej z grup pilota więc zapewne to jakieś amatorskie ekipy. Aktywni, ale się nie dziwię bo przy takich warunkach- nie mówię o pogodzie bo to inna bajka, ale o tym później za pewne nie raz ;-) ale bieg czy jazda na rowerze przy brzegu oceanu to samo zdrowie, o ile nie wpadną pod samochód.

Unia Brukselska. Dokładnie, przez tą Unię to nawet nie wiadomo gdzie jest granica między Hiszpanią a Portugalią. Stoi tylko znak z prędkościami obowiązującymi na terenie tego kraju plus tabliczka z nazwą kraju, nie wiele różniąca się od takich, które widać przy każdej miejscowości. I super- nie trzeba stać w kolejkach. Tylko zaraz, pisałem, że nie wiadomo kiedy właściwie jest nowe państwo. No może nie do końca. Gdyby nie było znaków, to i tak można by się domyśleć. Dlaczego? PO... no tak Polska i Portugalia mają to wspólne. Drogi. Akurat w tym miejscu gidzie wjeżdżaliśmy dało to się odczuć. Jakość asfaltu kiepska, tzn. nie tak dobra jak w Hiszpanii. Autostrady jednak są ekstra. Do Porto mieliśmy ponad 130 km. Podróż zatem nie zajęła nam więcej jak 1,5 godziny. Po zakupie na stacji paliw mapy Porto zjechaliśmy z autostrady w stronę centrum. A właściwie w kierunku oceanu i ujścia rzeki Rio Douro.
Podobnie jak w Vigo, tak i tu niemal na każdym rondzie stoją jakieś pomniki, instalacje etc. Najdziwniejsza i największa jest przy porcie. Jedna z teorii mówi że to gigantyczna siatka rybacka. Co jakiś czas spuszczana jest do oceanu i wyciągane są ryby w takich ilościach, że wystarcza ich dla całego miasta. No ba. Jasne że.

ZABYTKOWY SLUMSY

Ale Porto, przynajmniej ta część którą zobaczyliśmy, to na prawdę miasto gdzie mieszają się skrajności. Jest to jednak tak skomponowane że trudno mówić tu o syfie czy burdelu. Dosłownie porozwalane kamienice które są albo bez dachu albo bez trzech ścian to nie rzadki widok. Tak bez 3ch ścian.
A w ilu nie było okien. Ale wszytko to rekompensują jak dla mnie typowe fasady w tym regionie. Najwięcej można ich znaleźć przy drodze nad brzegiem rzeki. Fasady oklejone kolorową ceramiką. W blasku słońca wszystko błyszczy się na różne kolory. W szeregu, gdzie każdy dom ma swoją kolorystykę, albo wzory można poczuć przeszłość, kiedy tego typu budownictwo przeważało.
Miasto nie miasto, ludzie nie patrzą na to. Pranie normalnie zwisa z okien nieraz zabytkowych już kamieniczek. To urok miasta. Slumsy, gdzie ludzie mieszkają w domach bez dachu, albo z rozwalonymi oknami czy ścianami w sąsiedztwie z mostem i kościołem, który można znaleźć w każdym przewodniku. Takie obrazki widziałem tylko w National Geographic. Fajnie wyglądają też domy, na dachach których rośnie trawa, a nawet drzewka owocowe- pomarańcze.
Tuż przy chyba największym zabytku (niestety tego dnia nieczynnym) można było poczuć się jak w jakimś niewielkim miasteczku- kilka osób stoi wokół samochodu z którego rozbrzmiewa na cały regulator techniawa. Cóż, od tego nie da się uciec :P Idąc z mostu Ponte Don Luis

WIEŻA

Stairway to heaven... Schodami do nieba. Nie dużo w tym przesady. Za 2 Euro wspinaczka na szczyt. Jak piszą w informatorze Torre dos Clerigos (Monumento Nacional) jest najwyższą wierzą w Portugalii. Budowę 76 metrowej wierzy co zajęło 9 lat nadzorował włoski architekt Nicholas Nasoni. Schodów? 225. Klatka schodowa z poręczą która kończy się gdzieś na 4 piętrze dwa ostatnie idzie się po jeszcze węższym korytarzu bez żadnego wsparcia. No poza mocnymi murami. Ale warto. Widok niesamowity. Całe miasto w zasięgu oka. Od plaży, po najodleglejsze mosty. Niesamowity obrazek malują dachy kamienic. Wąskie uliczki wtapiają między domy, które tworzą pejzaż o kolorze ceglanym. Co jakiś czas place albo duże budowle. Po drugiej stronie rzeki już inne miasto. To trzeba zobaczyć. (Zobacz zdjęcie na Panoriamio w większych rozmiarach)



Po zejściu na dół każdy miał tylko jedno pragnienie: obiad. Znaleźliśmy stosunkowo tanią restaurację z dobrym menu. Jedzenie oczywiście typowo portugalskie. Nazw nie pamiętam. Wybór padł na kurczaka z ryżem i sałatką po portugalski. Mięso z kurczaka było złożone w coś w rodzaju parówki. Może nie wyglądało zbyt apetycznie, bo było na zewnątrz nieco zwęglone a kształtem przypominało kupę :P Ale smak... Niekurczakowy. Do tego jeszcze jajko sadzone. Tanio i pysznie.

W drodze powrotnej do Vigo zajechaliśmy jeszcze raz na plażę. Chcieliśmy zobaczyć zachodzące słońce, ale zaczęły napływać chmury od zachodu więc nie wiele było widać.
Przy plaży biega dużo ludzi. Kilka osób szło z deskami do surfowania i kilku rowerzystów. Trochę to przypominało Kalifornijskie klimaty znane z filmów. Chciałbym tam wrócić w środku lata.

Ps. znowu się rozpisałem :P
Więcej zdjęć z Portugalii i nie tylko znajdziesz na moim koncie Panoramio

2 komentarze:

  1. Pierwsza fotografia niemalze jak z typowego polskiego blokowiska;)
    Za to nastepne...grrr...pojecia nie masz jak ja kocham zabytkowe kamienice, ktore same soba maluja historie...trawa na dachach, dziury, potluczone okna...moze jestem nienormalna ale zawsze zapieraly mi dech w piersiach, az w srodku cos zaczynalo krzyczec: chce tam wejsc, chce poczuc klimat tego budynku na wlasnej skorze!
    Heh, a w Londynie takich nie ma:/

    OdpowiedzUsuń
  2. To właśni jest Porto. W centrum miasta masa ruin, domów z trzema ścianami, albo bez dachy, a to co pozostało to dzieło sztuki. Musisz wpaść do Porto, ale nie na jeden dzień, tylko na dłużej, wtedy można coś zwiedzić.

    OdpowiedzUsuń