środa, 4 lutego 2009

Wszerz przez całą Europę

Przylot na lotnisko Barcelona Girona. Na placu do kołowania same... Ryanair'y. Ze cztery i nasz. Lot nieco opóźniony. We Wrocławiu dopiero po przejściu przez kontrolę osobistą zobaczyliśmy informację o opóźnieniu startu o 30 minut. I tak było. Wrocławskie lotnisko nie należy do największych. Zarówno same terminale jak i plac wokół. Ale jest przyjemne, bo nie trzeba latać niewiadomo ile by przejść z miejsca na miejsce. Po ostatniej odprawie autobus dowiózł nas pod samolot. Rozgrzewał już silniki więc było dość głośno. No i schodami na górę. Wsiadaliśmy wejściem przy ogonie samolotu. Powitanie stewarda i zasiadamy. Od razu wtopa, bo zachciało się nam siadać w ostatnim rzędzie, a tam miejsca dla załogi. Ale widok z okna przy skrzydle po lewej stronie fenomenalny. Co prawda dużo świata przez to okienko nie było widać, w końcu lot odbywał się po zmroku. Ale nad Hiszpanią, przed lądowaniem miodzio (FOTO).
Dla tych którzy jeszcze nie mieli okazji polatać: polecam. Start: wciska w siedzenie. Jak kołuje, dojeżdża do pasa startowego wszystko jest delikatne. Rozpędza się, nie czuć prędkości, ale z czasem jak naciśnie. Sam moment wzbicia się jest przyjemny. Uczucie bezładu miesza się z gigantyczną grawitacją (zależy jak się usiądzie i co się robi). I wzbijanie się. Tu zmiana ciśnienia rzuca się na uszy. Czuć zmianę w głowie z każdym metrem. Czuć też przez całą drogę jak samolot wzbija się, albo obniża. Zakręty- podobnie. Lot generalnie jest przyjemny. Raptem niespełna 2:30 i lądowanie kilka tysięcy kilometrów dalej, w zupełnie innych realiach. Od razu czuć inną temperaturę i klimat. Ale to co zobaczyłem po wyjściu z terminali na zewnątrz... (FOTO) Po dwóch godzinach: 0 śniegu, a palemki wokoło.

Wracając na słówko do lotu. Ryanair jako tani przewoźnik nie serwuje darmowych drinków i przystawek. Własnego alkoholu nie można pić na pokładzie, ale jako że Polak potrafi wszystko, nie trzeba było długo czekać na oznaki tego powiedzenia. Grupka nastolatków kilka rzędów dalej po jakiś 40 min lotu zaczęli rozkminiać wódkę. Potem prowadzili dyskusję z stewardessą, polką. Roznosiła ona jakieś zdrapki "Zostań milionerem z Ryanairem" Coś można było podobno wygrać, podobno każdy los coś wygrywał, ale z tych co się skusili, to nikt nic nie wygrał. Ogólnie po wystartowaniu zaczęły się ogłoszenia, prezentacje, oferty napoi i przekąsek. W sumie nie były masakrycznie drogie. Na twarzach stewardess widać było zmęczenie. Ta polka powiedziała, że ten lot jest jej czwartym lotem tego dnia. To se polatała. Musiała Europę przelecieć w wzdłuż i szerz. Na pewno tam gdzie latają Polacy. Generalnie na pokładzie są zawsze anglojęzyczni, plus władający językami krajów startowych i docelowych. Chociaż jeśli chodzi o ten angielski, to zrozumieć niektóre komunikaty to trzeba na prawdę mieć ucho. Ni to był hiszpański i angielski. W pewnym momencie ktoś siedzący za mną zapytał: "Ej, po jakiemu to jest?"

No ale wylądowaliśmy. Cali i zdrowi. Chociaż przy lądowaniu zmiana ciśnienia była bardziej dotkliwa. Jakieś 10 min przed schodzeniem do lądowania samolot zleciał niżej (od tego momentu było widać już miasta nocą). Zaszła jakaś dziwna zmiana ciśnienia, bo wszyscy, niemal jak jeden mąż zaczęli narzekać na zatykające się uszy. Jedno dziecko zaczęło płakać. Ale nie ma co się dziwić, bo mi prawe ucho wydobrzało dopiero gdzieś kolo 4 w nocy. Przelecieliśmy nad miastem, jedno okrążenie i schodzenie do lądowania. Zgodnie z procedurami wszystkie światła w samolocie zostały zgaszone (podobnie z resztą przy starcie). Pasy zapięte, ale... Prawie nikt nie siedział nieruchomo w fotelu. Już nie wspomnę o błyskających aparatach fotograficznych, które tak jak inny sprzęt elektroniczny musi być wyłączony w tych momentach (e tam, ja się zaliczam do tych którzy nie wyłączyli :P) . Widoki fantastyczne. Co chwilę kolejne zmiany ciśnienia, grawitacji- magia. Uczucie odwrotne do startu. Dla mnie lądowanie było przyjemniejsze- no gdyby jeszcze można było poczuć przyspieszenie. Pierwsze podejście zakończone sukcesem. Bez turbulencji, chociaż nieco się zakołysał. Pilot delikatnie położył Boeinga na pasie startowym. W tym momencie rozległy się brawa i słowa pochwały dla kapitana wysiadka. A chciałoby się jeszcze polatać, bo przyjemnie.

Czas w drogę do Vigo... czyli samochodem przez Hiszpanię.

1 komentarz:

  1. Ojjj...uwierz z kazdym lotem wrazenia sie zmieniaja. Bywa tak, ze cisnienie powoduje bol w uchu prawie nie do wytrzymania. Lot w chmurach z kolei zazwyczaj wiaze sie ze sredniej przyjemnosci turbulencjami. Chociaz w zasadzie chyba jeszcze nie spotkalam osoby, ktora nie bylaby pod pozytywnym wrazeniem pierwszego lotu. Zycze wiec aby nastepne byly rownie fascynujace i przyjemne:)

    Dredolek:)

    OdpowiedzUsuń