wtorek, 4 maja 2010

Dalej, wyżej, mocniej -dzień 3-

Pobudka, jak co dzień. W przeciwieństwie do tej w domu, aż chce się wstawać i ruszać w świat. Poszedłem zjeść śniadanie. Patrzę. Nowi ludzie. (No tak, nie każdy jest wariatem i zostaje tydzień). Siedzę, jem i przysłuchuje się niektórym rozmową. Zasłyszałem „Global Voices”. Raz, drugi. Jakieś pytania o Rosjan (a jakby inaczej: -Czy przywiozą wódkę). Myślę- pewnie zaczęli się zjeżdżać. Nieśmiało pytam czy rzeczywiście są z GV i przyjechali na szczyt. Dokładnie tak. Określili mnie jako „ten pierwszy”, który znalazł ten hostel, wprowadził się do niego i ściągną resztę. Chwila pogawędki. Miło było, ale czas na miasto, bo część z nich jeszcze poprawia swoje prezentacje.

Postanowiłem dziś, tak jak pisałem ostatnio, pójść pierwszą częścią „Ruta Patrimonial”. Wczoraj przeszedłem drugą, ale tylko dlatego, że chciałem zwiedzić muzea.

Barrio Bellavista: więcej zdjęć
Samo dojście z buta zajęłoby mi trochę czasu, więc bez wahania postanowiłem pojechać metrem. Dość tanie, bo przejazd kosztuje (w zależności od godziny, a są trzy taryfy) $430 (ok. 2,36zł). Metro rozbudowane dobrze zaplanowane. 5 nitek mówi samo za siebie. Warszawa niech się chowa. Wychodzę w końcu na powierzchnię. Od pierwszych chwil uderza żar z nieba. Gorąco, a część tutejszych w swetrach i kurtkach (sic!). Przechodzę przez most na „rwącej” rzece i oczom ukazuje się kompletnie inne Santiago. Barrio (dzielnica) Bellavista nie tylko z nazwy wygląda ładnie. W realu taką jest. Pisałem już, że Santiago zmienia się z kroku na krok. Tu widać ludzi w gajerkach z teczkami, kobiety w kieckach mykające do pracy. Wzdłuż chodników samochody przeróżnych marek. Zabudowa też zupełnie inna.

Barrio Bellavista
Niskie, jedno, dwu piętrowe domki. Każdy pomalowany na inny kolor- zwykle dość intensywny. Podwórka niewielkie, ogrodzone wysokimi płotami. Zupełnie inny klimat. Czuć bezpieczeństwo, klasę… stolicę. Tradycyjnie już zszedłem z wyznaczonej trasy żeby zobaczyć „normalne” ulice i życie. Wygląda ono na bardziej z przedmieścia, takiego spokojnego, klimatycznego, niż centrum stolicy. Jednym słowem, po raz kolejny mały szok. Ale bardzo przyjemny.



Paląc się w słońcu wróciłem na trasę w kierunku Plaza Camilo Mori.
Od Santiago
Mijam kolejne kolorowe domki. Co raz więcej barów, restauracji, sklepów jubilerskich. Sam placyk niewielki. Kilka ławek. Szczerze: nic szczególnego. Ale przyjemnie jest na chwilę spocząć. Teraz dalej na północ ulicą Constitucion aż pod samą bramę Parque Metropolitano de Santiago.


Teraz będzie wyżej.

Jestem w swoim miejscu. W miejscu mojego patrona: San Cristóbala. Do góry kolejką jakieś 300 metrów. Zdecydowałem się na kolejkę tylko „tam”. Powrotem można zrobić sobie z buta nieco dłuższą trasą. Ale o niej później. Kolejka w niecałe dwie trzy minuty wyniosła nas na Stację Funicular, u podnóża gigantycznej ponad 14 metrowej figurki Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia (Inmaculada Concepcion). Kilkanaście metrów przed nią znajduje się ołtarz. Za nim zapierające dech w piersiach widoki na całe miasto i okalające je góry. Kilkanaście schodów w górę i docieram do stup Figury. Sam piedestał ma 8,3m do tego 14 metrów samej Matki Boskiej. A wszystko to na wysokości 863,94 m.n.p.m. Różnica wysokości względem dworca głównego Santiago to 342,5 metra i 288,5 metrów nad Plaza Italia. Zdziwiło mnie tylko, że figura ta została zrobiona w Paryżu. Ciekaw jestem jak przywieźli i wstawili dzieło ważące przeszło 36 610kg. Ktoś zapyta po co? 8 grudnia 1904 wmurowano kamień węgielny pod dzieło, które miało upamiętnić 50. rocznicę ustanowienia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Prace zakończyły się 26 kwietnia 1908 roku. Robi naprawdę gigantyczne wrażenie.
Santa Maria de Inmaculada Concepcion, Cerro San Crisóbal

Tuż obok jeszcze kaplica. W niej kilka osób zanurzonych w modlitwie. Nie trudno wejść w ten stan, bo na całym wzgórzu rozbrzmiewa spokojna muzyka religijna. Kwiaty i trawniki wokół codzienni są nawadniane i pielęgnowane przez kilkadziesiąt osób pracujących na terenie parku (na całym terenie jest ponad 430 praconików). Na marginesie: ciekawą sprawą jest, że park otwarty jest przez cały rok, z wyłączeniem dni wyborów. Ciekawe jest też, że, jak czytam w broszurce, w momencie stworzenia parku (28 wrzesień 1917) teren ten był suchy, pełen skał i pozbawiony niemal zupełnie wegetacji. Trudno mi to sobie wyobrazić, bo schodząc ze szczytu czułem się niemal dokładnie tak jak na szklaku do Morskiego Oka. No może niezupełnie, bo roślinność nieco inna (w Tatrach palm nie spotkasz, a i iglaki wyglądają inaczej). Oczywiście nie da się nie zauważyć systemu nawadniającego cały teren. Ale naprawdę warto, bo atmosfera miejsca jest niesamowita. Park służy jako miejsce pikników, wydarzeń kulturalnych, czy rekreacji. Schodząc w dół minąłem kilka osób wbiegających (masakra) albo jadących na rowerze na szczyt. A obiecałem napisać o schodzeniu. No tak. Pomyślałem, że nie zaszkodzi przejść się w dół z buta. Nie chodzi tu o $800 (oczywiście peso, używają $ dla oznaczania peso), ale dla widoków i w ogóle- przecież nie chodzi się takimi ścieżkami codziennie. Kolejka wjeżdżała jakieś 2-3 minuty, szczyt niech te 300 metrów. No to zgadnijcie ile schodzi się na piechotę. Godzinę. Coś koło 6 kilometrów. Jedyne co mi przychodzi do głowy to porównanie z Morskim okiem. A i jeszcze jedno.

Jedna z moich rzeczy pozostanie już na zawsze w Santiago. Nie, nie miłość, bo tej (jeszcze) nie mam, ale osłonę przeciwsłoneczną. Tak to jest jak człowiek próbuje zaoszczędzić. Miałem kupić sobie specjalny plecak na aparat i obiektyw, to pomyślałem, że torba, albo zwykły plecak jeszcze posłuży. Niestety. Wyciągając aparat z plecach, na obiektywie zawiesiła się osłonka i niepostrzeżenie spadła. Modliłem się, żeby się zatrzymał, ale poleciał tak, że mogłem tylko mu pomachać. Lipa trochę, bo rzecz przydatna, ale nie warto było ryzykować schodzić, czy rzucać się po to. siedemdziesiąt kilka złotych. Obędzie się bez, a do Santiago zawszę będę miał po co wracać. Może kiedyś to znajdę, gdzieś w chaszczach na Cerro San Cristóbal.No ale teraz będę miał wymówkę na plecak, bo jak zamówię samą osłonę, to zapłacę drugie tyle za kuriera, a z plecakiem gratis ;-)

W końcu dotarłem do bramy wyjściowej przy Pedro de Valdivua Norte (3 stacje metra dalej od Salvador, czyli tam gdzie wysiadałem). Chciałem jeszcze się przejść ulicami Bellavisty. Bardzo fajna dzielnica. Może bez słów:
Jesień w Santiago de Chile

c. Pedro de Valvivia Norte



Chciałoby się jeszcze połazić, ale na dziś wystarczy. Nie ma co połykać wszystkiego na raz. Trzeba cos zostawić na później, bo jeszcze kilka dni tu pobędę. Co na jutro? Sam jeszcze nie wiem. Prognozują deszcze w środę czyli w dzień kiedy kilka osób planowało pojechać do Valparaiso. Nie wiem czy nie warto byłoby pojechać jutro (wtorek) i potem najwyżej jeszcze raz w środę z resztą (o ile by nie padało), żeby najpierw pozwiedzać, bo wiadomo, jak jedzie się grupowo, to więcej czasu schodzi na dyskusje niż zwiedzanie ;-) Kusi mnie też Viña del Mar, ale to jeśli już to dopiero po 10 maja. Się zobaczy.

--
Więcej zdjęć z Santiago dostępnych w albumie na Flickr

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz