niedziela, 2 maja 2010

Dzień pierwszy, czyli jak się (nie)zgubić w nowym mieście

 Docieram do c/Tucapel Jimenez. Wąska ulica. Po prawej dworzec autobusowy. Po lewej kilka wyglądających na zrujnowane budynków. Gdzieś tu ma być hostel. Wiem, że vis-a-vis dworca. Podnoszę głowę, a nad czarnymi drzwiami logo Che Lagarto. Jestem. Załoga już od samego wejścia bardzo miła. Krotka pogawędka, wypełnienie dokumentów i gotowe. No prawie. Bo przyjechałem po 9, a pokoje zwalniają się ok, 13. Ale to nic. Rzuciłem graty w recepcji i poszedłem na śniadanie. Serwują od 9 do 11 rano. Kuchnia działa całą dobę, więc teoretycznie można coś sobie nawet upichcić. A na śniadanie spory wybór. Wiadomo nie kawiory i szampany, ale bułki, sery, wędliny dżemy i pici, do wyboru do koloru.



Jest pierwszy maja. Święto Pracy. W Chile chyba bardziej okazja do protestów i marszy niż święto gdzie, tak jak u nas wszyscy ruszają na wolne. Sklepy oczywiście wszystkie pozamykane (co dziwne, niemal wszystko inne funkcjonuje normalnie oprócz sklepów i części restauracji i banków). Idąc do hostelu minąłem się z może raptem 25-30 osobową demonstracją. Policji może było przy nich z 10 funkcjonariuszy.



Po śniadaniu pora na miasto. Nie ma co bezczynnie czekać na pokój. Wziąłem aparat, mapę i ruszyłem. Ulicą w kierunku Moneda.

Szok. Szok aż nie mogłem uwierzyć, że chodzę po ulicach stolicy Chile. Mijając kilka ulic natrafiłem raptem na kilka osób. Wszystko jakby wymarłe. Najwięcej było policji. Stali na każdym skrzyżowaniu i czasem wzdłuż ulic. I więcej turystów niż miejscowych. No, ale to na szczęście tylko pierwsze wrażenie, choć nie do końca mylne.



Pokręciłem się i trafiłem pod Palacio de La Moneda. Sporej wielkości pałac przed nim plac, na którym zawieszone są trzepocące flagi Chile. Stąd poszedłem dwie ulice dalej do Plaza de Armas. Przy katedrze zaczęło się coś dziać. Sporo ludzi. Myślę protest... Nie chyba coś w rodzaju jakiegoś bractwa (być może św. Józefa, patrona pracujących). Widać, już po wszystkim, bo zaczynają się rozchodzić, ale niedaleko. Jeszcze tu wrócę...



Ciekawy byłem czy miso w rzeczywistości jest tak duże jak wygląda na mapie. Postanowiłem, więc dojść do rzeki Mapocho. Jeden przystanek metra od de Armas. Ja wiem, może 5 minut z buta. Idąc tak przypomniały mi się Chiny, a dokładnie Fuling. Uliczki, na każdej trochę straganików, jakieś wózki z jedzeniem, sporo ludzi i typowe dla takich miejsc powietrze. Co krok inne: zaduch, strasznie suche, miks zapachów... wszystko. I jest rzeka. Ha, rzeka. Może i rwąca ona jest, ale duża wcale nie. Wzdłuż niej rozpościera się Costanera Norte, jedna z głównych ulic Santiago. Nieco bardziej na północ widać już wzgórze San Cristóbal (wybiorę się 2 albo 3 maja). Z resztą cała dzielnica Bellavista. Ale, czas wracać, już blisko 13.
Od Santiago
Poszedłem powrotem na de Armas tylko że inną drogą. Wyszedłem z drugiej strony katedry o której wspomniałem. Na placu parę pomników (no właśnie mają tu jakąś manie stawiania pomników, pełno ich) i fontanna. Usiadłem na ławce. Spokój. Choć sporo ludzi, a w jednym z kątów placu trwają targi książki. Życie toczy się kilkoma równoległymi poziomami. Ci, co przyszli po książki nie żyją z tymi, co przyszli posiedzieć na placu. A między nimi bezdomni. Sporo bezdomnych. Mija się też sporo żebraków. Jednym słowem nie jest bogato. Ale nie przeszkadza to im, wszystkim, żyć wesoło.

Pomyślałem, że pewnie już dziś nie spotkam żadnej demonstracji albo czegoś pikantnego, takiego z Chili. Ale spotkałem. Dotarłem do ulicy gdzie jest Che Lagarto. Prostopadle do niej biegnie jedna z głównych Avenida Liberador O'Hoggins. W sumie 6 pasów (sic!) Z czego po każdej stronie 1 wyłącznie dla autobusów, jeden dla autobusów i reszty. A pomiędzy pasami bardzo szeroki pas zieleni. Co najmniej 30 metrów. Na nim miniaturowy plac, park, jak zawał tak zawał, ale są i pomniki i fontanny i... Usiadłem na ławce. Nie minęło 10 minut słyszę wycie syren policyjnych. Zajeżdża oddział specjalny do rozganiania demonstracji. Nie wiem jak, ale nie zauważyłem jej wcześniej. Raptem garstka ludzi, ale widocznie zaszła władzy za skórę. Sięgam po aparat. Zakładam 300mm. I do dzieła. Policja do demonstrantów i na glebę. Dwie trzy minuty i kilka osób do samochodu. Spokój. W powietrzu przelatuje helikopter. Patrzę w lew. Idzie młody koleś, może ze 25 lat. Zmierza w kierunku przejścia dla pieszych. Nagle za nim przyspieszonym krokiem, dwóch karabinierów w kaskach. Dogonili go. Złapali od tyłu za ręce. Niemal w tym samym momencie z drugiej strony ulicy dochodzi krzyk starszych facetów. -Ej, co robicie mu. Zostawicie chłopaka, jak można ot tak aresztować! Myślałem, że na krzyku się nie skończy, ale niestety. Wzięli go nawet bez zastanowienia. Przez kolejne dwadzieścia minut to dojeżdżały to odjeżdżały kolejne wozy z policją. Garstka protestujących (w liczbie równej ilości fotografów) przeniosła się przecznicę dalej. Zaraz za nimi policja. Ale nic już się nie wydarzyło.


Czas wracać do Hostelu...




Po prysznicu (nareszcie) po 16 postanowiłem pójść nieco w innym kierunku. Rozeznać miasto. Trochę się zgubić. Nie było za wiele czasu, bo o 18 jest już dość ciemno, wiec pomyślałem, że dojdę parę przecznic dalej do Universidad de Chile. Ot, myślałem, że przynajmniej będzie to coś w rodzaju KULowskiego gmachu, ale nic, gdyby się człowiek dobrze nie rozejrzał to niekoniecznie by znalazł. Jeszcze tam wrócę któregoś dnia. Jako, że miasto nie jest duże, a czasu jeszcze trochę miałem poszedłem jeszcze jedną stację metra dalej do Santa Lucia. Po lewej stronie widać wzgórze Santa Lucia. Wejście do parku zdobią kolejne pomniki. Ciekawie wygląda. Dlatego pewnie wracając z San Cristóbal zajdę i tam. Wróciłem do hostelu wzdłuż avenidy. Oczywiście nie bezpośrednio, tylko w pewnym momencie odruchowo skręciłem w jakąś uliczkę i połaziłem po jakiejś dzielnicy deptakowo-sklepikowej. Trochę ludzi, nastrój świąteczno sobotni. Dotarłem po raz kolejny do de Armas. Koncercik. Śpiewają.

Miasto po tej drugiej przechadzce z "chińskiego" przeobraziło się w bardziej "hiszpańskie" nieco vigowskie (viguesowskie?). Po raz kolejny zaskoczony. Ale na pewno miło. Zobaczymy, co dalej!

Dobranoc!

Ps. Więcej zdjęć wkrótce. Chcę jak najwięcej zobaczyć żeby potem się dzielić fotkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz