czwartek, 20 maja 2010

Podróż w trzech aktach. Akt III

Przyszedł czas by zakończyć pobyt w Chile- nie byle jak i nie byle gdzie, ale właśnie w raju.
Valparaíso i Viña del Mar - czyli wino w raju 


Official logo of Valparaíso | Oficjalne logo Valparaíso
Logo Valparaiso
Ostatnie dni pobytu w Chile postanowiłem przeznaczyć na wyjazd poza stolicę. Co prawda nie udało mi się w całości zwiedzić Santiago, ale szkoda byłoby stracić okazję na zobaczenie dwóch na prawdę pięknych miast nad Pacyfikiem.

Z samego Santiago nie trudno jest się tam dostać. Wystarczy przyjść na dworzec autobusowy, kupić bilet z miejscówką (inaczej nie pojedziesz) [nie pamiętam ceny biletu, ale postaram się sprawdzić- w każdym bądź razie nie była wysoka, bo bym zapamiętał) i niecałe dwie godziny podróży szybkim autokarem (max. mogą rozwinąć prędkość 100 km/h, po przekroczeniu odzywa się alarm)  w dobrych warunkach, przez ciekawe zakątki górzystego Chile, i jesteśmy na miejscu: dworzec autobusowy Valparaiso.
Choć nazwa miasta brzmi zachęcająco (rajska dolina) to na pierwszy rzut oka miasto wydaje się być w nieładzie. Ale trzeba przyznać, że jest to artystyczny nieład. I nie bez kozery tak można powiedzieć, bo o miasto, położone na 50 wzgórzach, jest miastem Pabla Nerudy, chilijskiego poety, artysty, laureata Nagrody Nobla. Na jednym ze wzgórz znajduje się jego dom, w który obecnie otwarty jest dla zwiedzających jako muzeum Nerudy. Polecam. Można bezpłatnie wejść na podwórko i zobaczyć kilka zakamarków domu jak i muzeum.
Ogórkowe trolejbusy.
Pullman-Standard- zbudowane na przestrzeni 1946-52!

No właśnie... i choć nazwa brzmi rajsko, to na pierwszy rzut oka miasto wygląda na lata 80te. Domki tu i tam, bardzo kolorowo, jakoś nie sterylnie czysto i ogórkowe trolejbusy. Nie wiem dlaczego trolejbusy rzuciły mi się w oczy (pewnie dlatego, że zamieszkuję w Lublinie :P) ale nie da się ich nie zauważyć. Z dwóch powodów: to jedyne miasto w Chile, po ulicach którego jeżdżą trajtki, a dwa to najstarsze na świecie modele trolejbusów, które nadal są w użyciu!

Pewnie zastanawiacie się jak można funkcjonować w mieście zbudowanym na 50 wzgórzach i z największą ilością psów "na głowę". Otóż w mieście funkcjonują, a może lepiej powiedzieć funkcjonowały, funicular, kolejki liniowo-terenowe, które zabierają w wyżej położone części miasta. Obecnie większość z  15 przeznaczona jest albo dla turystów, albo po prostu rdzewieją (najstarsza z nich jest z 1883!).

Chociaż zwykle jestem przeciwny zwiedzaniu z przewodnikiem, tym razem jakoś się na to skusiłem i wydałem ostatnie pieniądze jakie przy sobie miałem. Zapłaciłem za cały dzień przewodnika, przejażdżka busem po dwóch miastach to koszt ok 15 000 peso. Drogo, ale warto było. Teraz wiem, że trudno byłoby zwiedzić przynajmniej część jednego z miast, a co mówić dostać się w takie miejsca, o których planujący wyjazd nie wiedziałem. Tak więc bardzo fajny przewodnik zabrał nas busikiem najpierw do pobliskie muzeum archeologii Wysp Wielkanocnych i chilijskiej historii naturalnej. Niestety jak część muzeum w Santiago tak i tu były zamknięte dla zwiedzających ze względu na zagrożenie po trzęsieniu ziemi. Ale jak na turystę przystało zrobiłem sobie zdjęcie z figurką Moai.
Reloj de Flores
Następnie do Palacio Vergara, i sąsiedniego amfiteatru, który co tu dużo mówić, długo nie postał bo zaraz po wybudowaniu przyszło trzęsienie ziemi.

I czas na Vina del Mar, czyli winnica nad morzem. Według niektórych, to miasto jest główną atrakcją turystyczną Chile. Fakt, faktem jest to bardzo malownicza miejscowość, której symbolem jest zegar kwiatowy. Szwajcarska konstrukcja. Czas wskazuje precyzyjnie od 15 maja 1962 roku. Piękna rzecz w centrum. Nie da się nie zauważyć czy przejść obojętnie obok.
Przejazd wzdłuż brzegu Pacyfiku to niekończące się odwracanie głowy: to w kierunku oceanu i plaży, to na przybrzeżne zabudowanie. Tak jak i w Valparaiso i tu korzysta się z kolejek, by dostać się do niektórych części miasta czy samych domów, które dosłownie wyglądają jak gigantyczne schody wzdłuż wzniesienia.

Tak przejechaliśmy z powrotem do Valparaiso. Oba miasta łączy metro zwane Merval. Ciekawostką z nieco innej beczki jest to, że rzeka, koryto której napełnione jest wodą tylko po dużych ulewach służy jako... parking.

Można by na prawdę dużo pisać o każdym miejscu, w którym zatrzymaliśmy się. Sporo też jeździliśmy i "zwiedzaliśmy" z okna busa, ale dzięki temu zobaczyliśmy więcej. (a piszę "my" bo tak się złożyło, że na zwiedzanie wybrałem się ze znajomymi z GV z Indii, bardzo fajni ludzie).

Podróż w Valparaiso zakończyliśmy najpierw wjazdem krętymi uliczkami do domu Pabla Nerudy, pobycie w jego muzeum (bardzo fajna lokalizacja, nie dziwię się, że miał wenę) i zjazdem pod Armada de Chile i Museo Naval y Maritimo skąd, kto chciał przejechał się wspomnianą funicular.


Zdaję sobie sprawę z tego, że to co tu opisałem to tylko strzępy informacji. Ale trudno jest opisać jeden dzień w miarę krótko nie zapomniawszy o najważniejszych i najfajniejszych rzeczach, które widziało się w 2 miastach. Wiem, ze najlepiej opowiedziały by o wszystkim zdjęcia. Dlatego zapraszam na Flickr oraz Picasa, na których zamieszczam co raz więcej zdjęć.

Oczywiście, jak będziecie w Chile nie ma innego wyjścia jak zwiedzić Valparaiso i Vina del Mar. Tylko zarezerwujcie sobie więcej czasu, żeby w pełni nasycić się tymi miejscami.

Hasta la vista... Chile
I tak po dwóch dniach  pobytu w Santiago przyszedł czas na powrót do domu.
Ameryka Południowa z okna samolotu


Spakowany pożegnałem się ze wspaniałą ekipą Che Lagarto, gdzie mieszkałem niemal 2 tygodnie. Poszedłem na przystanek i za 1500$ pojechałem na lotnisko Santiago Arturo Merino Benitez skąd o 12:15 wyleciałem w trwający 13 godzin i 45 minut lot do Madrytu. A tam szybka przesiadka do Londynu Heathrow i po kilku godzinach w Londynie wylądowałem w deszczowej Warszawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz